Prawdziwy świat jest tam, gdzie są potwory.
Dopiero tam przekonujesz się, ile jesteś wart...
Zostań jednym z nas i przeżyj swoją własną przygodę!

środa, 16 października 2013

Od Rhino c.d Katy

Bal. Jedno słowo, które budziło wyobraźnie teoretycznie wszystkich dziewcząt w Obozie, a zwłaszcza cór Afrodyty. Ja nie zaliczałam się do nich, lecz byłam mile zaskoczona, gdy dostałam od nich sukienkę. Musiałam 'troszkę' ją pozmieniać, by nie wyglądała jak choinka w Boże Narodzenie. Otworzyłam oczy i wstałam z łóżka. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał na 4:35. Biorąc pod uwagę, że do północy nie spałam czarując suknię czułam się wyspana. Założyłam szorty i bluzkę po czym opuściłam domek. Zrobiłam rozgrzewkę i ruszyłam truchtem dookoła Obozu. Dobiegałam własnie do małego lasku, gdy usłyszałam parskanie. Rozchyliłam gałęzie i ujrzałam karego pegaza. Nie wyglądał na oswojonego. Biegał dziko po polanie machając jednym skrzydłem podczas gdy drugie trzymał przyciśnięte do boku. Po chwili zauważył mnie i stanął dęba. Wyszłam spośród krzaków, starając się nie przepłoszyć stworzenia, wyciągnęłam rękę przed siebie i czekałam na jego ruch. W końcu koń ruszył w moją stronę wciąż uważnie mnie obserwując. Był tak wysoki, że ja, ba nawet Draco, który sporo mnie przewyższał nie mógłby na niego swobodnie wsiąść. Nagle pegaz włożył pysk w moją dłoń domagając się uwagi. Pogłaskałam aksamitną skórę i przez chwilę gładziłam jego chrapy. Nie przerywając pieszczoty przesunęłam się w bok, żeby zobaczyć zranione skrzydło. Pomiędzy czarnymi jak smoła piórami widać było ciernie. 
-Zaufaj mi... -powiedziałam spokojnie do pegaza. Machnęłam ręką i zaklęciem wyrwałam kolce. Koń głośno zarżał i wierzgnął przednimi kopytami rozcinając mi przedramię i popychając na ziemię. Cofnął się. Zaleczyłam swoją rękę, a jemu nastawiłam kość po czym owinęłam bandażem nasączonym lekarstwem. Wolałam to wszystko robić magią, bo nie chciałam się dodatkowo narażać.
-Nazwę cię Mavros. Pasuje? -nic nie odpowiedział. Dodałam z rozbawieniem:- To fajnie. Miło mi cie poznać, jestem Rhino...
Gdzieś za drzewami usłyszałam śmiech. Wyjrzałam zza jednego i co zobaczyłam? Dennisa idącego z jakąś dziewczyną. W pewnym momencie udała, że mdleje, a on wziął ją na ręce. Wrzało we mnie ze złości.
-Widziałeś tą lolitę! Owinęła go sobie wokół palca -tupałam nogami. Mavros stał z przekrzywioną głową i patrzył na mnie -Co się lampisz? To ja powinnam być na jej miejscu.
Pegaz zarzucił grzywą kilka razy.
-Sugerujesz, że jestem zazdrosna?! Noo... W sumie. Aa, niech ci będzie masz rację. -westchnęłam- Ale co ona ma takiego czego ja nie mam? Wiesz co, chyba dam sobie z nim spokój. Chociaż z drugiej strony to on był przy mnie kiedy Gaja zabiła mi tatę. On pierwszy powiedział mi, że jestem śliczna... Nie! Dość rozdrapywania ran. I tak moje serce choćby nie wiem co, będzie na niego czekało.
Mav skubnął mnie w ramię.
-Co? Odobraziłeś się już? -zachichotałam, a kary pegaz wesoło zarżał.-Muszę już iść.Lepiej żebyś został w ukryciu, dobrze? Przyjdę jutro bo będę musiała zmienić opatrunki, a później cię wypuszczę. 
Pożegnałam go i ruszyłam w stronę domku 20. Byłam już niedaleko, gdy nagle podszedł do mnie jakiś chłopak.
-Cześć Rhino- powiedział nieśmiało- Pamiętasz mnie?
Chwilę przyglądałam mu się. Niby znałam twarz, ale nie mogłam sobie jej skojarzyć z imieniem.
-Chodziliśmy do jednej klasy -podpowiedział.
-Josh?- spytałam niedowierzając. W odpowiedzi wyszczerzył zęby. Przytuliłam bruneta -Jak ty się tutaj znalazłeś?
-Przypuszczam, że tak jak ciebie przyprowadził mnie tu ten satyr.
-Tyle, że nie biegłeś maratonu -mruknęłam pod nosem.
-Co?
-Nic, nieważne. Kto jest twoim boskim rodzicem. O ile pamiętam nie miałeś taty.
-Dobrze pamiętasz i moim ojcem jest Apollo -powiedział- Um...Rhino? Słyszałaś o balu?
-I chcesz, żebym z tobą poszła, bo nikogo nie znasz?
-Jak ty...?
-Znam cie na tyle, by stwierdzić rzecz oczywistą. -uśmiechnęłam- Tak, chętnie z tobą pójdę.
-Super, dzięki -podziękował mi. Rozmawiając tak zaszliśmy pod arenę.- To ja idę na trening, cześć.
-Ty nędzny karaluchu -krzyknęłam za nim, ale niedosłyszał. Pokręciłam głową z uśmiechem. Josh Well był moim jedynym przyjacielem w szkole. Zawsze mogłam na nim polegać. Wracając do mojego domku zauważyłam przyjaciół. Podeszłam do nich.
-No to co kochani? Idziemy wreszcie skończyć z tymi durnymi tytanami, znaleźć Posejdona i mieć święty spokój?
-Z tobą wszędzie -powiedział Jack.
-Możemy się dołączyć? -spytałam z kilkoma innymi osobami.
-No ba -powiedział Draco. Roześmialiśmy się. Gdy zobaczyłam Dennisa mój uśmiech zbladł. Szybko odwróciłam wzrok i spoczął on na jedynej poważnej Lili.
-Lili? -zapytałam- Co ci?
< Lili? Albo ktoś inny :) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz